poniedziałek, 1 września 2008

Moje pierwsze opowiadanie. Mam nadzieję, że was zaciekawi, a jeśli nie to przynajmniej nie znudzi. Miłego czytania.

Wędrówka Sibara cz.1


 Z oddali słychać było dźwięki dochodzące z pobliskiego miasteczka. Otoczone przez las było niewidoczne do momentu gdy staniesz prawie że przed bramą. Tak ukryta osada, gdyby nie wąska droga do niej biegnąca, mogłaby zostać niezauważona przez wiele lat. Tego typu mieścin w królestwie było naprawdę sporo. Stojący przed kamienną bramą strażnicy przepuścili mnie bez słowa widząc mój czarny płaszcz z białym kapturem. Normalna osoba nie mogłaby liczyć na otwarcie bram specjalnie dla niej po zmroku. Ja jednak nie byłem zwyczajnym wędrowcem i strażnicy doskonale o tym wiedzieli. Klasyczny układ ulic i budynków z placem znajdującym się po środku sugerował, że chcąc znaleźć nocleg właśnie tam powinienem się udać. Idąc wąską uliczką, którą ledwie by przejechał wóz, dotarłem na niewielki rynek. To on zawsze najwięcej mówił podróżnikowi o mieszkańcach. Ten był wybrukowany i sugerował, że mieszkańcom nieźle się powodziło skoro mogli sobie pozwolić na tak drogi luksus. Widok w królestwie, całe szczęście coraz częstszy. Dokoła stały jednopiętrowe domy zbudowane z kamienia, rzadziej z drewna. Do jednego właśnie z takich drewnianych budynków skierowałem się, wabiony światłem w oknach i dobiegającym ze środka hałasem. Zdechła Świnia, bo taką ów lokal nosił nazwę, był sporą jak na tej wielkości mieścinę, pełną ludzi oberżą. Cisza jaka zaległa w pomieszczeniu po moim wejściu, wydawała się w takim miejscu naprawdę nienaturalna. Skierowałem się do naprędce zwolnionego stolika. Jedna ze śmielszych dziewcząt podeszła by mnie obsłużyć, głos jednak miała lekko drżący. Cóż do takiego traktowania byłem już przyzwyczajony. Po tym jak zamówiłem posiłek, zdjąłem mój mokry płaszcz i powiesiłem go na oparciu krzesła. Po mniej więcej kilku minutach, jak na oberże z taką ilością klientów naprawdę szybko, dostałem kolację. Z lekką obawą barman podszedł do mnie i zapytał się czy zamierzam tutaj nocować. Oczywiście że zamierzałem. Czasem nie rozumiałem tych ludzi. Fakt że jestem magiem nie wskazuje od razu na to że nie muszę spać, a spacer w deszczu po nocy sprawia mi przyjemność. Przyznać musiałem, że jedzenie mieli naprawdę dobre. Na całe szczęście w Zdechłej Świni zjeść można było całkiem świeżą wieprzowinę. Po jakimś czasie ludzie zaczęli wracać do przerwanych przez siebie rozmów i natężenie hałasu wróciło do normy. Po zjedzeniu gulaszu, właśnie gdy zamierzałem udać się do pokoju na spoczynek, drzwi się otworzyły i do wnętrza weszła niewysoka, okapturzona postać. Widocznie jednak znana tu była bo oprócz kilku rzuconych spojrzeń nie wzbudziła większego zainteresowania. Rozejrzała się po izbie najwyraźniej kogoś szukając. Po zamienieniu kilku słów z barmanem odwróciła się i pewnym krokiem skierowała się w moją stronę. O nic się nie pytając usiadła na jednym z krzeseł. Zdjęła kaptur odsłaniając swą twarz po czym spojrzał mi w oczy. Spojrzał, bo tą tajemniczą osobą był mężczyzna. Łysy z długą blizną biegnącą przez lewy policzek robił w najlepszym przypadku średnie wrażenie. 
- Nazywam się Obliv Mattar. Czy to ty jesteś magiem? - zapytał wprost.
- Owszem, niektórzy ludzie tak nas nazywają. W jakiej sprawie przychodzisz? - zapytałem. Ten człowiek zaczynał mnie denerwować swoim brakiem szacunku i respektu do mnie.
- A więc jeszcze raz się przedstawię. Jestem Obliv Mattar, kapłan bogini Styry. Miło mi pana poznać. - No teraz znacznie lepiej pomyślałem. 
- Ja jestem Ari Sibar Morfe - przedstawiłem się. - W czym mogę szanownemu kapłanowi pomóc?
- No więc magu mam problem i mam nadzieję, że mógłbyś pomóc mi go rozwiązać. Oczywiście znam wasze stawki i wiem że twa pomoc nie jest tania. Zapewniam jednak że mam pieniądze. 
- A na czym polega ten problem? Jeśli jest to w mojej mocy chętnie pomogę. – Cóż, pieniądze mi się kończyły a przede mną jeszcze bardzo długa droga. Chętnie sobie dorobię przy okazji pomagając kapłanowi.
- Otóż szanowny magu – zwrócił się do mnie już przyciszonym głosem – ma świątynia znajduję się parę dni drogi stąd. Dwa dni temu została ona jednak zbezczeszczona i cenna relikwia trafiła w ręce rabusiów. Dowiedziałem się, że ta sama szajka będzie przejeżdżać niedaleko jutro. Mam już nawet własnych ludzi których zwerbowałem. Liczy dziewięciu mężnych wojowników. Liczba bluźnierców jest podobna, jednak oni mają prawdopodobnie na swoich usługach maga. I w tym tkwi problem. Panie gdybyś pomógł zaskarbił byś wdzięczność nie tylko moją ale i wiernych bogini Styry.- Niestety to zupełnie zmieniło postać rzeczy. A szkoda.
- Przykro mi kapłanie ale magowie ze sobą nie walczą. Z ostatniej wojny wynieśliśmy trochę doświadczenia. - Takie mieliśmy niepisane zasady i zamierzałem się ich trzymać. 
- Proszę cię, przemyśl to jeszcze raz. Wiem że ta skromna suma pięćdziesięciu srebrników to nic dla maga ale pomyśl o wiernych. - Ooo! O takiej sumie nie wspominał. Za takie pieniądze można raz złamać jakieś tam zasady. I tak niebyły przecież nigdzie spisane. A skoro mag przyłączył się do rabusiów to tak czy inaczej przecież zasługiwał na karę. Mogę tłumaczyć że ten, łamiąc nasze prawa, wmieszał się do ludzkich sporów. A to było zakazane.
- Nie chcę wzbudzić gniewu twej bogini więc ci pomogę. Ale pewne kwestie trzeba załatwić teraz. Połowa pieniędzy dzisiaj połowa po odzyskaniu relikwii. Co ty na to?
- Och, panie, jestem ci naprawdę wdzięczny, niech Styra cię błogosławi. - Na twarzy kapłana odmalowała się widoczna ulga.
- Dobrze więc kiedy ta banda będzie w pobliżu?
- Panie jutro przed południem będzie znajdować się prawdopodobnie kilka mil od miasta. Wraz z ludźmi możemy po ciebie przyjść. Jeśli sobie życzysz oczywiście. 
- Tak jeślibyś mógł wpadnij po mnie. A teraz – zapytałem zmęczonym tonem – czy jest coś jeszcze?, bo zmęczony po podróży udałbym się już na spoczynek. 
- Nie panie, to wszystko. Jutro przed południem. Do zobaczenia. - Po czym wstał i bez dalszego gadania wyszedł z oberży. Na stole zostawił jednak mały woreczek, pełen, jak się okazało małych srebrnych krążków. Cudownie. Może i dla wiekowego maga taka suma była znikoma. W końcu jeżeli mag dożył starości musiał być albo naprawdę dobry albo mieć bogatego protektora. Ja jednak bogatego protektora nie miałem a moc jeśli takową posiadałem, to nie do końca potrafiłem kontrolować i wykorzystać. Więc utrzymywałem się z takich właśnie zleceń. W końcu i ja się podniosłem. Zabrałem mój, cały czas mokry, płaszcz i udałem się do swojego pokoju. O ile ta wąska klita z ledwie mieszczącym się łóżkiem zasługiwała na miano pokoju. Przed snem miałem jeszcze jedną ważną sprawę do przemyślenia. O ile złodzieje relikwii naprawdę mieli w swoich szeregach maga, muszę się poważnie zastanowić jak to rozegrać. Oczywiście to zależy od tego jakiego rodzaju magii używa. Mam nadzieję że będzie to woda. Magowie czerpiący energię z tego żywiołu są na ogół szkoleni przede wszystkim w technikach defensywnych, ot jakieś wzmocnienie czy tarcza. Gorzej jednak jeślibym miał do czynienia z magiem ognia, uczonego prawie wyłącznie technik ofensywnych. Jeśli tak, będę miał szczęście jeśli nie spłonę razem ze wszystkimi. Do tego dochodzi brak doświadczenia. Jeśli napotkam maga lepiej obytego w walce, o co nie trudno zważywszy na mój młody wiek, mogę znaleźć się w prawdziwych tarapatach. Jedyną moją szansą w takim przypadku będzie zaskoczyć wroga. Jeśli nie będzie się mnie spodziewać, wątpliwe aby mógł się obronić. W dodatku wątpię by miał jakąkolwiek wiedzę na temat mocnych i słabych stron cieniomagów. Wiedza rzadko spotykana podobnie jak sami magowie cieni. Błądząc w tych rozmyślaniach zapadłem w sen. Nieniepokojony przespałem całą noc i większą część poranka. Cóż zmęczone ciało musiało odpocząć jeśli ma podołać przyszłym trudom.

Proszę o komentowanie

Jeżeli nie jesteś zarejestrowany swoje

opinie wysyłaj na redigost@wp.pl

2 komentarze:

laseck pisze...

fajnie piszesz x]

M pisze...

Kawałek porządnej roboty :) Jeszcze trochę szlifu i możesz z tego zrobić prawdziwy diamencik.Brawo ;)